Niemal każdy, kto prowadzi własną firmę, ma świadomość, że zapewnienie jej płynności finansowej jest bardzo ważnym elementem. Można wręcz pokusić się o stwierdzenie, że najważniejszym. Firma musi przecież regulować swoje zobowiązania wobec pracowników, kontrahentów i urzędów (głównie ZUSu i Urzędu Skarbowego).
Zgodnie z polskim prawem, jeśli firma nie jest w stanie regulować swoich zobowiązań, to jej zarząd lub właściciel (w zależności od formy prawnej przedsiębiorstwa) zobowiązany jest postawić podmiot w stan upadłości. Nie chcę się wdawać w tym miejscu w polemikę nad detalami tego, co oznacza stwierdzenie “regulować swoich zobowiązań”, bo nawet sądy nie są tu spójne w interpretacji przepisów. Dość powiedzieć, że najbardziej restrykcyjna wykładnia mówi, że jeśli firma posiada przynajmniej dwa nieuregulowane zobowiązania z opóźnieniem względem terminu wymagalności przekraczającym 30 dni, to jest to moment na zgłoszenie jej upadłości.
Patrząc na to, jak wygląda polska scena biznesu, to temat opóźnień płatniczych jest z nią nierozerwalnie związany od wielu lat. “Klient nie zapłacił” to jedno z najczęściej słyszanych zdań, gdy przypominam klientowi o tym, że nie zapłacił mojej firmie jakiejś faktury. Stwierdzenie “zatory płatnicze” także wrosło w polski język biznesu mówiąc o tym, jak wygląda sytuacja finansowa naszych rodzimych przedsiębiorstw.
Jeden klient nie zapłacił drugiemu, ten kolejnemu, piąty szóstemu i tworzy się łańcuszek nieuregulowanych zobowiązań i opóźnień.
Firmy monitorujące stan polskiej gospodarki raportują, że w 2022 roku ponad 62% badanych przedsiębiorstw doświadczyło zaległości w spłacie należności od kontrahentów w przeciągu ostatnich 6 miesięcy. Rok temu liczba ta sięgała wartości 53%. Średni poziom opóźnień sięga 52 dni.
Nasuwa się pytanie, czy wolno firmie, która nie ma zabezpieczonych na ten cel środków na swoim koncie bankowym, zaciągać zobowiązanie – kupić towar, zlecić realizację usługi, itp. Jak się jednak okazuje – nie ma w polskim prawie żadnych przeciwwskazań, by to robić, a zwyczaj kupowania “na przelew” tylko tę kwestię sankcjonuje i pogłębia.
“Po co mam się dziś martwić płatnością za towar lub usługę, skoro zlecając dziś jego dostawę – otrzymam go za kilka dni, a może tygodni, a wystawiona wtedy faktura będzie pozwalała mi zapłacić w ciągu kolejnych 14 lub 30 dni. Wtedy się zastanowię jak zapłacić za realizację zamówienia. Przyjdzie czas – będzie rada.”.
Poza tym, w polskich realiach biznesowych znaczna część pieniędzy pochodzi z różnego rodzaju dofinansowań, dotacji i inwestycji. Wydatkowanie tych środków obudowane jest sporą biurokracją, każda decyzja finansowa wymaga stworzenia szeregu dokumentów, a ostateczna płatność często nie leży w gestii samego przedsiębiorcy, ale tego, kto nadzoruje realizację finansowanego projektu. Zdarza się więc, że z powodu braków formalnych w przygotowanych przez przedsiębiorcę dokumentach, płatność jest opóźniana o kolejne tygodnie, a nawet miesiące. I sam przedsiębiorca, choćby wyszedł ze skóry, niewiele może zrobić, bo musi czekać na pozytywne zaopiniowanie przygotowanych przez niego dokumentów. Dopiero wtedy płatność zostanie zrealizowana.
Ponadto, spora część firm zwraca uwagę na jeszcze inne elementy polskiej gospodarki, które mają wpływ na stabilność finansową ich przedsiębiorstw. Wskazują na podatki i inne opłaty fiskalne, wyższe ceny komponentów i surowców oraz zakłócenia w łańcuchach dostaw, rosnące koszty pracy oraz wpływ pandemii COVID-19. Wymienione czynniki stanowią o rentowności transakcji realizowanych przez polskie podmioty, a tym samym o ich możliwości terminowego realizowania zobowiązań wobec swoich partnerów.
Wszystko to oznacza, że zgodnie z przytoczoną na wstępie definicją, wiele polskich firm spełnia kryteria do ogłoszenia upadłości. Zwykle nie robią tego jednak, licząc, że to sytuacja przejściowa, że sobie poradzą, że dadzą radę. Narażają się jednak na pewne konsekwencje prawne, które wynikają wprost z przepisów – w przypadku spółek kapitałowych na odpowiedzialność osobistą członków zarządu za zobowiązania spółki, a w przypadku jednoosobowych działalności gospodarczych i spółek osobowych na ostrzejsze traktowanie właścicieli przez sąd w kwestii rozliczenia zobowiązań wobec wierzycieli.
Kiedy rozmawiałem z jednym z naszych zagranicznych partnerów biznesowych, gdy rozmowa zeszła na tematy wiarygodności płatniczej firm i gdy z mojej strony padło stwierdzenie, że “klient nie zapłacił” – mój rozmówca nagle dostał wielkich oczu, zatrzepotał rzęsami i zapytał: “Jak to nie zapłacił? Czyli ukradł?”.
W Polsce nikt tej kwestii tak nie pojmuje. Nikt nie traktuje opóźnionych płatności jak przejawu “kradzieży”. Przyjęło się mówić, że kredytujemy się kosztem naszych dostawców, że poprawiamy w ten sposób płynność finansową swojej firmy, itd.
Bo są podmioty, które na naszą płatność poczekają, a są takie, które bezwzględnie wymagają terminowej realizacji zobowiązań. Tymi, którzy są w uprzywilejowanej sytuacji, to oczywiście urzędy, w szczególności skarbówka, które w trybie administracyjnym dokonują zajęcia rachunku bankowego firmy i, czy nam się to podoba, czy nie, w ciągu kilku dni od daty wymagalności, odzyskują należne im środki. Drugą uprzywilejowaną grupą są banki, które udzielając kredytu oczekują bezwzględnej sumienności i regularności w zapłacie rat, lub wysokości wpływu na konto – w zależności od tego, jaki produkt bankowy posiadamy. Zwykle po dwóch, maksymalnie trzech miesiącach, jeśli nie spełnimy ustalonych zobowiązań, bank jest skłonny wypowiedzieć nam umowę współpracy i zażądać od nas zwrotu wszystkich środków, które nam pożyczył. Wprawdzie dziś, w stosunku do lat ubiegłych, sytuacja banków się nieco pogorszyła, ponieważ został zlikwidowany tzw. “bankowy tytuł egzekucyjny”, na mocy którego banki niemal natychmiast mogły wszcząć egzekucję z majątku podmiotu zalegającego im ze spłatą zobowiązań, ale nadal banki posiadają cały arsenał narzędzi stawiających je w uprzywilejowanej sytuacji. W podobnej sytuacji są firmy leasingowe, które po dwóch, maksymalnie trzech niezapłaconych fakturach, skłonne są do wypowiedzenia umowy leasingu i żądania zwrotu przedmiotu leasingu.
Niemal wszystkie pozostałe podmioty, które biorą udział w obrocie gospodarczym, skazane są na cierpliwe czekanie. Mogą oczywiście wykonywać wiele różnych działań, które mogą przyspieszyć lub w ogóle uprawdopodobnić rozliczenie się z klientem, ale nie mają żadnych bezpośrednich narzędzi, które im to zagwarantują i pozwolą odzyskać środki w krótkim czasie. Mało tego, procedury odzyskiwania pieniędzy zajmują zwykle wiele tygodni, a czasem miesięcy, więc wobec deklaracji klienta o zapłacie w terminie kilku tygodni – zwykle nie podejmują żadnych działań.
Owszem, w ostatnich latach sytuacja się nieco poprawiła i ilość problemów z zatorami płatniczymi zmalała. Trochę dzięki zmianom w polskim prawie, a trochę dzięki temu, że firmy nauczyły się radzić sobie z tego typu problemami. Trochę też, niestety, dlatego, że przedsiębiorstwa nabrały wprawy w przeciąganiu procedur odbiorowych, akceptacji, podpisywania protokołów, do czasu, gdy będą pewne, że są w stanie uregulować swoje zobowiązanie. Bo w momencie, gdy wystawimy klientowi fakturę za zrealizowaną usługę lub dostarczony towar, to mamy wszelkie prawo do tego, by domagać się płatności zgodnie z warunkami zapisanymi na dokumencie. Jeśli jednak nasz klient nie potwierdzi odbioru, odroczy termin złożenia podpisu na jakimś istotnym dokumencie, zgłosi jakieś (często nieistotne) zastrzeżenia – wtedy uniemożliwia nam wystawienie faktury, a tym samym blokuje możliwość oczekiwania zapłaty.
Bo, jak wiadomo, nie można zmusić klienta do zapłacenia faktury, która nie została wystawiona. Musimy najpierw wystawić fakturę, żeby oczekiwać za nią zapłaty.
Mamy więc sytuację, w której z jednej strony firmy nie mogą wystawić faktur klientom i mają utrudnioną sytuację z dochodzeniem swoich praw, a z drugiej strony opóźniają się z płatnościami wobec innych podmiotów ze względu na zachwianie płynności finansowej, wynikającej z nierównowagi wpływów i kosztów.
Jak zatem firmy mają zabezpieczyć swój interes? Jak uniknąć sytuacji, w której na należne im pieniądze muszą czekać miesiącami, a nawet latami? Czy firmy są bezsilne w obliczu takich sytuacji? Jak mają działać i jak postępować?
O tym – w kolejnym wpisie – zapraszam.
Jestem właścicielem softwarehouse’u LEA24.
Od 2000 roku zajmuję się optymalizacją procesów w firmach, projektowaniem i tworzeniem dedykowanych rozwiązań informatycznych, doradztwem w zakresie oprogramowania i sprzętu, a także promocją w internecie.