Bartosz Obermüller – O technologii i biznesie. Po prostu.

Najnowsze artykuły

 

Zobacz wszystkie artykuły

Najpopularniejsze

Kilka lat temu pewien mój znajomy postanowił wyjechać za granicę, by tam poszukać wymarzonej pracy w swoim zawodzie, zdobyć doświadczenie i zarobić pieniądze przez duże P. Kilka miesięcy wcześniej ukończył studia i był świeżo upieczonym architektem – z dużymi ambicjami, marzeniami, ale bez żadnego doświadczenia. Owszem, z początku zaczął w Polsce szukać miejsca pracy swoich marzeń, ale szybko okazało się, że ówczesny rynek pracy nie jest gotowy na jego aspiracje. Podjął więc decyzję wyjazdu – jako cel wybrał sobie Londyn (tak, wiem, nie ma takiego miasta – są tylko Lądek i Lądek Zdrój). Zabrał więc gotówkę, za którą zamierzał się w zamorskich krainach utrzymywać i postanowił, że zostanie architektem w Anglii. Wyruszył. Będąc już w Londynie udało mu się znaleźć miejsce, w którym mógł spokojnie mieszkać wraz z dziesiątką innych Polaków. Zamierzał spędzić w nim kilka najbliższych dni, aż do czasu znalezienia wymarzonej pracy.  Od pierwszego dnia zabrał się ochoczo do działania, przygotował sobie swoje CV, wydrukował je w dziesiątkach kopii i zaczął roznosić do firm w całym mieście. Wciąż miał przy sobie telefon i bacznie obserwował jego zachowanie, żeby nie przeoczyć chwili, gdy za chwilę się rozdzwoni. Ale telefon milczał. Pierwszego dnia, drugiego, piątego. Nasz bohater odwiedzał kolejne firmy, zostawiał w nich informacje o swojej gotowości do pracy, ale pracodawcy wydawali się niewrażliwi na jego talent i umiejętności. Mijał czas, kolejne dni nie przynosiły oczekiwanego rezultatu. Najgorsze, że z każdym dniem ubywało pieniędzy i powoli zaczęło pojawiać się widmo poważnego problemu. Znajomi, z którymi mieszkał namawiali go, żeby znalazł sobie jakąś pracę “na zmywaku”, na przetrwanie – w ten sposób będzie w stanie znacznie dłużej funkcjonować, bez ryzyka nadchodzącego kryzysu. On natomiast twierdził, że w ten sposób straci motywację do szukania, będzie zmęczony, a przede wszystkim nie będzie w stanie elastycznie umawiać się na rozmowy ani roznosić kolejnych ofert. Trwał przy swoim. W końcu kryzys zaczął zaglądać mu w oczy, a ostatnie funty w kieszeni uzmysłowiły mu, że sprawa jest poważna. Ale nie zmienił decyzji. Wsparcie rodziny z Polski nie było w stanie zagwarantować mu przetrwania. Zaczął dzielić racje żywieniowe na dwa, znajomi, z którymi mieszkał, pomagali jak tylko mogli, a on nadal chodził i roznosił oferty.  Ostatecznie, po kilku miesiącach, zadzwonił telefon i głos w słuchawce zaproponował spotkanie. Kilka dni później nasz bohater podpisał umowę o pracę w biurze projektowym jako młodszy architekt. Spełniło się jego marzenie, a jego kariera odtąd nabrała rozpędu. Jego upór i determinacja została nagrodzona i wreszcie mógł powiedzieć “a nie mówiłem?”.  Znam jednak kilku innych, których sytuacja zmusiła albo do powrotu do kraju, ponieważ ich telefon nigdy nie zadzwonił. Inni zostali złamani przez los i musieli wbrew sobie podjąć pracę znacznie poniżej swoich kwalifikacji.  Ale ich historie są znacznie mniej spektakularne i mniej medialne. Znacznie ciekawsze są te, które kończą się happy endem, gdzie, jak w Disney’owskich produkcjach, na końcu jest “i żyli długo i szczęśliwie”. Te opowieści motywują innych do pójścia śladem tych, którym się udało. Bo skoro im się udało, to przecież mi też się uda. Podobnie jest z historiami sukcesu firm, w szczególności startupów, których spektakularne sukcesy obiegają świat i rozpalają wyobraźnię przedsiębiorców na całym świecie. Wielu młodych, zapłodnionych sukcesami takich marek, jak Spotify, Netflix, AirBnB, czy nawet naszych rodzimych Allegro i inPost, decydują się spróbować swoich sił i powtórzyć ich wyjątkowe wyniki. O tych, którym się udało, dowiadujemy się z telewizji, z pierwszych stron gazet i z internetu. Losy tych, którym się nie powiedzie, zwykle nie są nikomu znane i kończą na cmentarzu historii.  Według statystyk tylko 10% startupów odnosi sukces – oznacza to, że 9 na 10 startupów upada. Badania wskazują, że około 21% startupów kończy się niepowodzeniem w pierwszym roku, 30% w drugim, 50% w piątym i aż 70% w dziesiątym. Mimo tak niekorzystnych rokowań twórcy startupów wierzą w swój sukces i wpatrzeni w tych, którym się udało, planują podbój światowych rynków. Co jest przyczyną tak druzgocącej skali porażek młodych przedsiębiorstw? Badania wskazują kilka czynników, takich jak nie dostosowanie produktu do potrzeb rynku, brak finansowania, niewłaściwa kadra (w szczególności założycielska), problemy z ceną i rentownością produktu, a także problemy z marketingiem. Większość tych przyczyn jest w ogólności wynikiem tego, że startupy swoje istnienie zawdzięczają finansowaniu przez zewnętrzne podmioty: dotacje, granty lub fundusze inwestycyjne. Często otrzymują środki finansowe na stworzenie produktu już na etapie pomysłu. Wszystko, czym dysponują, to pomysł, prezentację, plan działania, oraz wyliczenia w Excelu. W sytuacji zderzenia z rzeczywistością – większość po prostu nie jest w stanie dowieźć zakładanego rezultatu.  Na młodych przedsiębiorców czyha szereg wyzwań i problemów związanych z prowadzeniem przedsiębiorstwa, kontaktami z urzędami, zarządzaniem zespołem, marketingiem, sprzedażą i wiele innych. Zdarza się, że budowa i rozwój produktu staje się tylko jednym z koniecznych obowiązków przedsiębiorcy. A przecież powinien być głównym i najważniejszym. Jednym z rozwiązań na pokonanie niesprzyjających statystyk jest bootstrapping. Jest to praktyka polegająca na tym, że firma finansuje realizację projektu lub działalności gospodarczej z własnych środków lub generowanych przychodów. To podejście pozwala na utrzymanie pełnej kontroli nad projektem, redukując jednocześnie zależność od zewnętrznych źródeł finansowania.  Ograniczone zasoby finansowe oznaczają, że przedsiębiorca musi dokładnie przemyśleć każdą decyzję inwestycyjną, co często prowadzi do kreatywnego rozwiązywania problemów i innowacyjnego myślenia. W tym kontekście, elastyczność i zdolność dostosowywania się do zmieniających się warunków rynkowych są kluczowymi umiejętnościami, które pomagają utrzymać stabilność finansową i konkurencyjność firmy. Czasem konieczne jest dokonanie drobnych modyfikacji w podejściu do realizowanego projektu, a czasem jego głęboka zmiana – o istocie pivotowania pisałem w artykule “Gdy na zakręcie piszczą opony”. Co więcej – następuje znacznie większa presja na zderzenie produktu lub usługi z rynkiem i znacznie szybszą ich monetyzację. Jeśli w wyniku takiego zderzenia okazuje się, że produkt lub usługa nie daje oczekiwanych rezultatów – wtedy od razu można podejmować działania mające na celu zmianę pierwotnych założeń.Jednocześnie, bootstrapping uczy pokory i cierpliwości. Sukces w biznesie rzadko przychodzi szybko, a budowanie firmy od podstaw wymaga czasu i zaangażowania. Długofalowe myślenie i strategiczne planowanie stają się nieodłącznymi elementami procesu decyzyjnego, co z kolei przekłada się na bardziej zrównoważony i stabilny rozwój firmy.Faktem jest też, że bootstraping pozwala przedsiębiorcy na większą swobodę w podejmowaniu strategicznych decyzji dotyczących kształtu produktu lub usługi. Często podpisana z inwestorem umowa w znacznym stopniu wiąże przedsiębiorcy ręce w kwestii swobodnego modelowania produktu, gdy okazuje się, że pierwotne założenia wymagają korekty. Przedsiębiorca, który nie posiada inwestora, nie ma w tym zakresie żadnych ograniczeń.Dlatego kluczem do sukcesu w biznesie jest przede wszystkim głębokie zrozumienie rynku i potrzeb klienta, a także elastyczność i zdolność do szybkiego dostosowywania się do zmieniających się okoliczności. Oczywiście, każda droga do sukcesu jest inna i nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi, która pasuje do każdego przedsiębiorcy czy firmy. Wspomniany na początku artykułu architekt z sukcesem odnalazł swoje miejsce na zagranicznym rynku dzięki determinacji i wierze w siebie, podobnie jak wielu startupowców, którym udało się osiągnąć sukces mimo początkowych trudności. Jednak tak jak w przypadku młodego architekta, który przekonał się, że sukces wymaga cierpliwości i uporu, także przedsiębiorcy muszą być przygotowani na to, że droga do realizacji marzeń nie zawsze jest prosta. Bootstrapping jest jednym z narzędzi, które może pomóc w pokonaniu wielu wyzwań, ale nie jest panaceum na wszystkie bolączki biznesu. Co jest najważniejsze, to zdolność do uczenia się na własnych błędach, nieustanne doskonalenie swojego produktu i usług oraz budowanie trwałych relacji z klientami. Podsumowując, niezależnie od wybranej ścieżki rozwoju, kluczem do sukcesu w biznesie jest połączenie pasji, wiedzy, determinacji i zdolności do adaptacji. Historie tych, którzy osiągnęli sukces, mogą być inspirujące, ale ważne jest, aby pamiętać o tych, którym się nie powiodło, i starać się czerpać wnioski zarówno z ich sukcesów, jak i porażek. Tylko wtedy można naprawdę zrozumieć, jakie wyzwania stoją przed przedsiębiorcą i jak je pokonać, by stać się liderem w swojej branży. [...]
“Panie Bartoszu, dlaczego nasz konkurent ma niemal identyczną stronę internetową, jak my? Dlaczego wykonał Pan dla naszego konkurenta kopię naszej strony?” Takimi słowami kilka lat temu pewien mój klient rozpoczął naszą rozmowę telefoniczną.  Bardzo mnie to pytanie zdziwiło, ponieważ jestem daleki od takich działań. Strona tego klienta jest bardzo charakterystyczna – stworzyliśmy dla tej firmy dedykowaną szatę graficzną, wykorzystaliśmy nieszablonowy układ grafiki i treści, nie używaliśmy żadnych dostępnych szablonów. W efekcie: nie sposób pomylić jej z innymi stronami.  Tym bardziej więc z jednej strony wystraszył mnie ten telefon, ale zaciekawił – z drugiej. Zapewniłem więc klienta, że sprawa nie jest wynikiem działania mojego zespołu i poprosiłem go o podanie większej liczby detali, abym bliżej przyjrzał się tematowi. Przede wszystkim o podesłanie adresu tej konkurencyjnej strony. Kiedy otworzyłem w przeglądarce podesłany link, przed moimi oczami pojawiła się wierna kopia witryny, którą wykonaliśmy dla klienta. Jedyną różnicą, był dominujący kolor – w tej, którą wykonaliśmy my, dominowała zieleń, a w tej z podesłanego linka – czerwień. Oczywiście, zmianie uległa też nazwa firmy, jej logo i dane kontaktowe. Cała reszta, tzn. zdjęcia, obrazy, ikony, a nawet teksty – pochodziły ze strony, którą wykonaliśmy. Nawet w kodzie źródłowym strony odnalazłem nasze oznaczenia, z naszym wpisem “copyright” włącznie. Ewidentnie ktoś użył jakiegoś programu do wykonywania lokalnej kopii strony, podmienił kilka detali w tej kopii i wrzucił na swój serwer. Nie ukrywam, że pomijając oczywisty aspekt irytacji, związany ze złamaniem naszych praw autorskich, w pewnym sensie poczułem dumę – wykonana przez nas strona była tak dobra, że konkurencja zapragnęła mieć jej kopię.  Natychmiast skontaktowałem się z klientem, aby potwierdzić, że o sytuacji nie wiedziałem i nie brałem w niej udziału. Zapewniłem też, że nie zamierzam tak sprawy zostawić i będę ją wyjaśniał. Oczywiście, informując na bieżąco klienta o postępach moich działań. I w zasadzie na tym skończyła się w tamtym momencie moja moc. To był moment, w którym musiałem wspomóc się wiedzą jakiegoś specjalisty z zakresu prawa autorskiego. Wprawdzie obsługiwała wtedy naszą firmę kancelaria prawna, ale z jakiegoś powodu pierwsza myśl, która mi przyszła do głowy, nie była związana z nimi. Prawo autorskie nie wydawało mi się ich kluczową specjalizacją, prawdopodobnie dlatego intuicja podpowiedziała mi inny kierunek. Niemal natychmiast przypomniał mi się czytany ostatnio dość regularnie blog prawnika, który pisał o RODO i prawie autorskim. Nie znałem chłopaka, nie miałem pojęcia ani skąd jest, ani czy prowadzi kancelarię. Wiedziałem natomiast dzięki jego tekstom, że zna się na rzeczy i w tym konkretnym przypadku prawdopodobnie może mi pomóc. Osobą tą był Tomasz Palak.  Podjąłem decyzję by się do niego odezwać, przedstawić mu sytuację i poprosić o pomoc. Okazało się, że Tomek od razu podał konkretne akty prawne, które w tej sytuacji mają zastosowanie. Zasugerował ponadto właściwą ścieżkę działania, aby krok po kroku doprowadzić sprawę do pozytywnego zakończenia. Po pierwsze powiedział mi, bym pojechał do notariusza i wykonał zrzut ekranu z uwidocznioną skradzioną stroną, potwierdzony notarialnie. Dzięki temu będę miał 100% potwierdzenia, że sytuacja miała miejsce i nawet, jeśli strona zostanie usunięta, niepodważalny ślad po tym zdarzeniu pozostanie. Tak też zrobiłem. Ciekawe, że musiałem się sporo nagimnastykować, żeby pracownikom kancelarii notarialnej wyjaśnić o co mi chodzi. A już sama realizacja zadania – pracowników kancelarii przerosła. W związku z tym, wykonaniem konkretnych czynności musiałem zająć się sam, bo nikt w kancelarii nie potrafił tego zrobić. Ale najważniejsze, że się udało – sam wykonałem sobie zrzuty ekranu, na jakich mi zależało, a pani notariusz potwierdziła swoim podpisem, że czynności te zrealizowałem w jej obecności i przedstawiają one stan faktyczny.  W kolejnym kroku Tomek zasugerował mi, bym skontaktował się z przedstawicielem firmy, która dopuściła się kradzieży i przedstawił swoje roszczenie. Jego zdaniem przepisy prawa umożliwiają mi zgłoszenie roszczenia zwrotu kwoty stanowiącej dwukrotność wartości zlecenia, które obejmowało budowę pierwotnej strony dla klienta.  Tak zrobiłem – zadzwoniłem pod numer, który widniał na tej podrobionej stronie internetowej. Odebrał mężczyzna – jak się później okazało: właściciel firmy. W krótkiej rozmowie przedstawiłem sytuację i swoje oczekiwania. Mężczyzna był szczerze zaskoczony – twierdził, że o zrobienie strony poprosił swojego młodego siostrzeńca, który uczy się robienia stron internetowych w szkole i bez trudu miał zlecenie wykonać. Nie miał pojęcia, że chłopak poszedł po linii najmniejszego oporu.  Moje oczekiwania nieco załamały właściciela firmy, ale szybko zrozumiał, że jest na straconej pozycji i bez zbędnych oporów przystał na moje warunki rozwiązania problemu. Całość udało się rozwiązać w ciągu zaledwie kilku dni, a wypracowane rozwiązanie zadowalało zarówno mojego klienta, jak i mnie samego. Tomek, dla potwierdzenia stanu prawnego, napisał dokument stanowiący ugodę i tym samym postawił kropkę nad i. Historię tę przytaczam wielokrotnie, za każdym razem, gdy zamierzam zilustrować działanie pojęcia “marka osobista”. To świetny przykład tego, jak poprzez publikowanie treści dotyczących naszej dziedziny stajemy się ekspertami. Nasze treści docierają zarówno do naszych dotychczasowych klientów, jak i do wielu nowych. To najlepszy sposób by wyróżnić się na tle konkurencji, by dać się zauważyć innym, którzy poszukują produktu lub usługi z naszej branży.  Zwróć uwagę, że w Polsce są tysiące kancelarii prawnych, wiele z nich specjalizuje się w prawie autorskim. Mogłem więc skontaktować się z jakimkolwiek innym prawnikiem, ale mój wybór padł akurat na Tomasza Palaka. To wynik pracy, jaką wykonał, docierając do mnie poprzez swoje treści i wyrabiając we mnie poczucie, że w sytuacji potrzeby z zakresu prawa autorskiego – on będzie najlepszym wyborem.  Właśnie na tym to polega. Publikuj wartościowe treści – w dowolnej formie: bloga, video, czy podcastu, a czytelnicy, widzowie i słuchacze zaczną Cię kojarzyć z tematyką, którą reprezentujesz. A w momencie, gdy będą mieli taką potrzebę – z pewnością pomyślą o Tobie. Tak, jak ja pomyślałem o Tomku Palaku. Ta historia była też inspiracją dla mnie samego. Dzięki tej obserwacji ja sam stworzyłem bloga i zacząłem publikować na nim treści. Mam nadzieję, że artykuły, które piszę, są wartościowe i pomagają zrozumieć obiektywnie trudne zagadnienia. Bo na tym zależy mi najbardziej. [...]
Czy zdarza Ci się czasem zadumać nad zjawiskiem upływu czasu. Czas jest jedynym zasobem, którego nie można odzyskać, a jednak tak łatwo go przeoczyć, skupiając się na codziennych obowiązkach i wyzwaniach. W tym artykule chcę podzielić się refleksją na temat tego, jak wykorzystujemy czas w naszym życiu zawodowym i osobistym, i dlaczego każda chwila jest cenna. Rozważmy na chwilę: niezależnie od tego, co robimy lub czego nie robimy, dni, tygodnie i miesiące nieubłaganie mkną naprzód. Opłacenie kolejnej raty, złożenie deklaracji podatkowej, przelanie składki ZUS – to wszystko przychodzi z regularnością, której nie można zignorować. A jednak, czy zastanawiamy się, co jeszcze moglibyśmy zrealizować w tym samym czasie? Co by było, gdybyśmy rok temu podjęli decyzję o rozpoczęciu nowego projektu lub inwestycji? Takie myśli nasuwają się mi często, zwłaszcza teraz, kiedy patrzę wstecz na ponad rok regularnego pisania na moim blogu. Każdy tydzień przynosił nowy artykuł, nową okazję do dzielenia się wiedzą i doświadczeniem. To doświadczenie stało się dla mnie nie tylko sposobem na rozwój osobisty, ale także na budowanie wartości dla moich czytelników. A co najważniejsze, te skumulowane tygodnie i miesiące pracy zaowocowały czymś, co początkowo wydawało się niemożliwe – wydaniem własnej książki. W życiu każdego przedsiębiorcy i menedżera projektu istnieje nieustanna gra z czasem. Są terminy, które nieubłaganie nadchodzą i wymagają naszej uwagi: terminy płatności, raporty okresowe, aktualizacje projektów. W tych chwilach czas staje się jakby bardziej namacalny, a jego wartość – wyraźniejsza. Ta regularność i przewidywalność obowiązków, choć może wydawać się monotonna, tak naprawdę oferuje szansę na zastosowanie strategicznego myślenia i planowania. Każdy taki moment to okazja do oceny, gdzie aktualnie jesteśmy i dokąd zmierzamy. Z drugiej strony, jest coś uwodzicielskiego w rutynie, która może nas uśpić i sprawić, że przestaniemy zastanawiać się nad szerszymi perspektywami. Właśnie dlatego ważne jest, aby nie tracić z oczu tych większych celów i marzeń, które popychają nas do przodu. Czy to wprowadzenie nowego produktu na rynek, czy zdobycie nowego kluczowego klienta – te długoterminowe cele wymagają nie tylko czasu, ale i świadomego wysiłku. Rzut oka wstecz pozwala dostrzec, jak wiele mogliśmy osiągnąć, gdybyśmy tylko podjęli działania wcześniej. Pomyślmy na przykład o projekcie, który odłożyliśmy na “lepszy moment” albo o inicjatywie, która wydawała się zbyt ryzykowna. Gdybyśmy rok temu zdecydowali się na te kroki, dziś moglibyśmy cieszyć się ich owocami. Ta perspektywa pokazuje, jak odkładanie decyzji może być nie tylko straconą okazją, ale także utraconym potencjałem wzrostu i rozwoju. Każdy dzień bez działania jest dniem, który już nigdy nie wróci, a wraz z nim ulatują możliwości, które mogłyby nas zbliżyć do naszych celów. W tej samej mierze, wyobraźmy sobie, jak wyglądałaby nasza sytuacja, gdybyśmy rok temu zaczęli budować nasz kanał na YouTube, inwestując w marketing cyfrowy, czy rozwijając nową linię produktów. Dziś mielibyśmy solidną bazę subskrybentów, większą widoczność marki w internecie, czy znaczący postęp w rozwoju produktu. Te przykłady pokazują, że proaktywne podejście do biznesu nie tylko pomaga w osiągnięciu sukcesów, ale także w tworzeniu trwałej wartości. W biznesie, podobnie jak w życiu, nie chodzi tylko o docieranie do celu, ale o podróż, która nas tam prowadzi – a każdy krok, choćby najmniejszy, ma znaczenie. Refleksja nad własnym doświadczeniem z prowadzenia bloga przez ostatni rok stała się dla mnie potężną lekcją o wartości konsekwencji i długoterminowego zaangażowania. Kiedy rozpoczynałem, wydawało się to być jedynie małym projektem pobocznym, ale z czasem przekształciło się w coś znacznie większego. Regularne pisanie artykułów każdego tygodnia pozwoliło mi nie tylko udoskonalić umiejętności pisarskie, ale także zgłębić wiedzę na tematy, które są kluczowe dla moich czytelników. Każdy artykuł był krokiem naprzód, nie tylko w rozwoju mojego bloga, ale także w budowaniu relacji z czytelnikami i tworzeniu wartości dla nich. To doświadczenie pokazało mi, jak ważne jest nieustanne dążenie do celu, niezależnie od przeszkód czy wątpliwości. Proces ten stał się dla mnie metaforą ciągłego rozwoju – zarówno osobistego, jak i zawodowego. Dzięki konsekwentnej pracy nad blogiem, zdołałem nie tylko zbudować społeczność czytelników, ale również stworzyć solidną podstawę dla dalszych projektów. To właśnie z treści zgromadzonych na blogu narodził się pomysł na książkę, która jest świadectwem mojej podróży i zarazem dowodem na to, że systematyczne działanie przynosi realne efekty. Przejście od bloga do książki było dla mnie naturalnym krokiem, choć nie pozbawionym wyzwań. Proces ten wymagał nie tylko przemyślanej selekcji i adaptacji treści, ale także dodatkowej pracy nad ich rozwinięciem i uzupełnieniem, aby stworzyć spójny i wartościowy materiał. Ta ewolucja z cyklicznych wpisów blogowych do pełnoprawnej publikacji stała się dla mnie nie tylko realizacją długoletniego marzenia, ale także konkretnym przykładem, jak systematyczna praca i skupienie na celu mogą przekształcić pomysł w realny, namacalny produkt. Książka ta jest nie tylko zbiorem moich myśli i doświadczeń, ale również świadectwem mojego rozwoju jako pisarza i przedsiębiorcy. Publikacja książki otworzyła przede mną nowe drzwi – możliwość dotarcia do szerszego grona odbiorców, uzyskania nowej wiarygodności w branży i zaoferowania wartości dodanej moim czytelnikom. Jest to też dowód na to, że nawet z pozornie małych kroków, takich jak regularne pisanie artykułów na blogu, można zbudować coś większego. Dziś, patrząc na półkę z własnym egzemplarzem książki, rozumiem, że każda chwila poświęcona na rozwój osobisty i profesjonalny jest inwestycją, która z czasem przynosi wymierne korzyści. Podróż, którą podjąłem od pisania pierwszego wpisu na blogu do wydania książki, jest dla mnie przypomnieniem, że czas jest naszym najcenniejszym zasobem. Z perspektywy dzisiejszego dnia, mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że każda chwila, którą poświęciłem na rozwój mojego bloga, była inwestycją, która przyniosła owoce daleko przekraczające moje początkowe oczekiwania. To doświadczenie utwierdza mnie w przekonaniu, że warto wykorzystywać każdy dzień do realizacji naszych planów i marzeń. Czas będzie płynął niezależnie od naszych działań, więc wybór, jak go wykorzystamy, leży wyłącznie w naszych rękach. Zachęcam więc każdego, kto czyta ten artykuł, do refleksji nad tym, jak można lepiej wykorzystać czas, który mamy. Niezależnie od tego, czy jest to rozwijanie własnego biznesu, uczenie się nowych umiejętności, czy realizacja dawno odkładanych projektów, każda chwila jest szansą na rozwój i osiągnięcie sukcesu. Moja historia z blogiem i książką jest dowodem na to, że konsekwentne dążenie do celu może przynieść nieoczekiwane i satysfakcjonujące rezultaty. Niech ta opowieść będzie inspiracją do działania – bo czas i tak upłynie, warto więc sprawić, by każda chwila była wartościowa. Na zakończenie chciałbym namówić Cię do podjęcia konkretnej akcji. Zastanów się, jaki projekt lub marzenie odłożyłeś na “później” i zdecyduj, że zaczniesz działać już dziś. Niezależnie od tego, czy to rozpoczęcie pisania własnego bloga, zrealizowanie biznesowego pomysłu, czy poświęcenie czasu na naukę nowej umiejętności – każdy krok ma znaczenie. Jeśli szukasz inspiracji lub praktycznych wskazówek, zapraszam do zapoznania się z moją książką, która jest zbiorem doświadczeń i lekcji wyniesionych z mojej własnej podróży. Znajdziesz w niej narzędzia i strategie, które pomogą Ci efektywnie wykorzystać każdy nadchodzący dzień. Pamiętaj, że czas i tak upłynie – sprawmy więc, aby każda jego chwila przeniosła nas bliżej do realizacji naszych aspiracji i celów. [...]
Chcę dziś opowiedzieć historię Marka, doświadczonego projektanta, który po latach pracy w branży postanowił podzielić się swoją wiedzą z młodszym pokoleniem. Organizując warsztaty i szkolenia, liczył na to, że jego bogate doświadczenie pomoże innym uniknąć błędów, które on sam popełniał na początku swojej kariery. Jego intencje były szlachetne, a entuzjazm zaraźliwy. Jednak, pomimo jego najlepszych chęci, uczestnicy warsztatów często opuszczali salę zdezorientowani, zniechęceni i z poczuciem, że materiał był dla nich zbyt skomplikowany.  Co poszło nie tak? Odpowiedź leży w fenomenie znanym jako klątwa wiedzy. Klątwa wiedzy to psychologiczne zjawisko, w którym osoba posiadająca dużą wiedzę na dany temat ma trudności z przekazaniem tej wiedzy osobom mniej zorientowanym w temacie. Jest to efekt braku świadomości tego, jak mało wie ktoś, kto nie jest ekspertem w danej dziedzinie. Zjawisko to dotyka nie tylko ekspertów i nauczycieli, ale także liderów biznesu, menedżerów projektów, a nawet rodziców próbujących wytłumaczyć coś swoim dzieciom. Marek, z całym swoim doświadczeniem, zapomniał, że kiedyś również był początkujący i wiele rzeczy, które dla niego są teraz oczywiste, kiedyś nie były. W jego wyjaśnieniach brakowało podstaw, kontekstu, przykładów z życia wziętych, które pomogłyby uczestnikom zrozumieć skomplikowane koncepcje. Zamiast tego, Marek skupiał się na zaawansowanych technikach i narzędziach, które były dla niego codziennością, ale dla uczestników jego warsztatów były abstrakcją. Aby przełamać klątwę wiedzy, kluczowe jest zrozumienie, że komunikacja jest dwukierunkowa. To nie tylko o to, co mówimy, ale także o to, jak to jest odbierane. Musimy wyjść poza naszą perspektywę eksperta i postawić się w sytuacji osoby, której staramy się coś wytłumaczyć. Potrzebujemy empatii, aby zrozumieć, skąd ona przychodzi, jakie ma doświadczenia i jakie może mieć trudności w zrozumieniu danego tematu. Gdy Marek zdał sobie sprawę z tego problemu, postanowił zmienić swoje podejście. Zamiast zakładać, że jego uczestnicy mają taką samą wiedzę jak on, zaczął od zadawania pytań, które pomogły mu zrozumieć ich poziom wiedzy i doświadczenia. Zamiast od razu przechodzić do zaawansowanych tematów, zaczął od podstaw, stopniowo wprowadzając bardziej skomplikowane koncepcje. Używał prostego języka, unikał branżowego żargonu i ilustrował swoje wyjaśnienia licznymi przykładami. Wprowadził także elementy interaktywne, takie jak ćwiczenia i dyskusje grupowe, które pozwalały uczestnikom aktywnie uczestniczyć w procesie uczenia się i zadawać pytania w trakcie, a nie po fakcie. To wszystko pomogło przełamać barierę między nim a uczestnikami, sprawiając, że materiał stał się dla nich bardziej przystępny i zrozumiały. Klątwa wiedzy to nie tylko problem nauczycieli czy trenerów. Liderzy biznesu często zakładają, że ich zespoły mają taką samą wiedzę na temat projektów czy strategii firmy, jak oni sami. To może prowadzić do nieporozumień, frustracji i w efekcie do nieefektywności. Dlatego tak ważne jest, aby liderzy ciągle zadawali sobie pytanie: „Czy moje zespoły naprawdę rozumieją, co do nich mówię? Czy dostarczam im wystarczająco kontekstu i informacji, aby mogli efektywnie wykonywać swoją pracę?” Podobnie, w komunikacji z klientami czy inwestorami, zakładanie, że rozumieją oni branżę czy produkt tak samo dobrze, jak my, może prowadzić do nieporozumień i utraty potencjalnych szans biznesowych. Dlatego tak ważne jest, aby dostosowywać swoje komunikaty do poziomu wiedzy i doświadczenia naszych rozmówców. Żeby lepiej zilustrować niebezpieczeństwa związane z istnieniem klątwy wiedzy, przedstawię kilka przykładów prezentujących aspekty naszego życia codziennego, w których może ona wystąpić. Wyobraź sobie sytuację, w której doświadczony programista komputerowy pisze podręcznik użytkownika dla nowego oprogramowania. Znający wszystkie szczegóły i skróty klawiaturowe, może on pominąć kluczowe kroki w procesie instalacji lub użytkowania programu, zakładając, że są one oczywiste dla użytkownika. Osoba, która nie ma takiej wiedzy technicznej, może się jednak poczuć zagubiona i sfrustrowana, ponieważ instrukcje są dla niej niejasne i niekompletne. W tym przypadku klątwa wiedzy sprawia, że programista nie jest w stanie efektywnie przekazać swojej wiedzy mniej doświadczonemu użytkownikowi. Innym przykładem może być osoba wychowana w jednej kulturze, która może mieć trudności ze zrozumieniem pewnych zachowań lub zwrotów językowych charakterystycznych dla innej kultury. Na przykład, amerykański menedżer może używać wielu idiomów i zwrotów, które są dobrze zrozumiałe w Stanach Zjednoczonych, ale mogą być mylące lub niezrozumiałe dla jego współpracowników z innych krajów. Klątwa wiedzy sprawia, że menedżer nie zdaje sobie sprawy z tego, że jego sposób komunikacji może być trudny do zrozumienia dla osób z innych kultur. Nauczyciel z wieloletnim doświadczeniem w nauczaniu matematyki może mieć trudności z przekazywaniem swojej wiedzy uczniom, którzy dopiero zaczynają się uczyć tego przedmiotu. Znajomość wszystkich wzorów i reguł może sprawić, że nauczyciel pomija podstawowe wyjaśnienia, zakładając, że są one oczywiste dla uczniów. Klątwa wiedzy może w tym przypadku prowadzić do tego, że uczniowie czują się zagubieni i zdemotywowani, ponieważ materiał wydaje się dla nich zbyt trudny i niezrozumiały. To zjawisko ma także bardzo wymierne konsekwencje w zakresie relacji biznesowych. Pracownik działu technicznego przedstawiający nowy produkt swoim kolegom z działu sprzedaży może używać technicznego żargonu i szczegółowych opisów, które są dla niego oczywiste, ale mogą być niezrozumiałe dla osób, które nie są tak zaznajomione z technicznymi aspektami produktu. Innym przykładem może być doświadczony menedżer prowadzący szkolenie dla nowo zatrudnionych pracowników, który może nie zdawać sobie sprawy z tego, jak wiele jego wiedzy jest dla niego oczywiste, a co może być dla nowicjuszy zupełnie nowe i skomplikowane. Przedstawiciel firmy, który jest głęboko zanurzony w specyfice swojej branży, może używać branżowego słownictwa i zakładać pewne rzeczy jako oczywiste, podczas gdy klient, który nie jest tak dobrze zorientowany w temacie, może czuć się zagubiony i niedoceniony. W każdym z tych przypadków klątwa wiedzy prowadzi do nieefektywnej komunikacji i nieporozumień, a w efekcie może powodować spore konsekwencje dla próbujących się porozumieć stron. Klątwa wiedzy jest zjawiskiem, z którym każdy z nas może się spotkać, niezależnie od branży czy stanowiska. Jest to wyzwanie, ale jednocześnie okazja do rozwoju naszych umiejętności komunikacyjnych i budowania lepszych relacji zarówno w środowisku zawodowym, jak i prywatnym. Przełamanie klątwy wiedzy wymaga od nas empatii, cierpliwości i gotowości do ciągłego uczenia się i dostosowywania naszych metod komunikacji. Warto jednak podjąć to wyzwanie, ponieważ efektywne dzielenie się wiedzą to klucz do sukcesu w dzisiejszym szybko zmieniającym się świecie. [...]