Za każdym razem, gdy o tym myślę, to przypomina mi się stara chińska przypowieść. A szło to tak:
Żył sobie kiedyś biedny chłop, który miał tylko syna i starą klacz. Cała wieś litowała się nad nim jaki to on jest biedny. On na to odpowiadał, że to wcale nie wiadomo, czy to dobrze, czy to źle.
Pewnego dnia stara klacz uciekła. Sąsiedzi lamentowali, że taki biedny ten chłop i jeszcze mu klacz uciekła. A on na to odpowiadał, że to wcale nie wiadomo, czy to dobrze, czy to źle.
Po kilku dniach klacz wróciła, a za nią przybiegł przepiękny ogier. Cała wieś zazdrościła chłopu jego nowego pięknego ogiera. On na to odpowiadał, że to wcale nie wiadomo, czy to dobrze, czy to źle.
Syn, młodzieniec, próbował ujeździć tego konia. Spadł jednak na ziemię i złamał nogę. Cała wieś znów żałowała chłopa, że syn nogę złamał. On jednak, jak zwykle, odpowiadał na to, że to wcale nie wiadomo, czy to dobrze, czy to źle.
Tymczasem poza maleńką wsią rozpętała się wojna i cesarz potrzebował młodych mężczyzn do wojska. Wszyscy młodzi poszli na front tylko syn chłopa, ze złamaną nogą, został we wsi. Wieś zazdrościła chłopu takiego obrotu sprawy. A on na to odpowiadał, że to wcale nie wiadomo, czy to dobrze, czy to źle.
…i tak dalej.
Gdy spojrzy się z boku na moją historię biznesową, to widać, że sporo w życiu przeżyłem. Najpierw wszystko układało się doskonale, firma prosperowała, zarabiała… i nagle trach, wydarzyło się spore tąpnięcie. Musiałem się zatrzymać – ba – nawet sporo cofnąć. Przyklęknąć, odsapnąć, wciągnąć smarki i poprawić koronę zanim ruszyłem w dalszą drogę.
Prowadziłem firmę, która specjalizowała się w działaniach reklamowych i marketingowych, a ponieważ zatrudniałem grupę kilkunastu programistów – tworzyliśmy też całkiem sprawny softwarehouse. Obsługiwaliśmy mnóstwo klientów (firmy, urzędy, uczelnie), dostarczaliśmy gadżety reklamowe i materiały promocyjne, ponadto mieliśmy własny park maszynowy i wykonując materiały reklamowe obsługiwaliśmy większość agencji reklamowych z naszego regionu. Z drugiej strony tworzyliśmy dedykowane rozwiązania informatyczne, systemy CRM, ERP i parę innych trzyliterowych. Byliśmy doskonałym zespołem i nic nie było w stanie nas zatrzymać.
Systemy dla firm budowaliśmy regularnie – co kilka miesięcy mieliśmy kolejne zlecenie na tego typu produkt. Zarówno od małych, jak i dużych firm. Zauważyłem, że zlecenia te wynikają z faktu istnienia swoistej niszy rynkowej – brakowało na rynku oprogramowania do zarządzania firmami, których działalność bazuje na realizacji projektów. Postanowiłem więc, że stworzymy taki uniwersalny program i udostępnimy go klientom w formie abonamentowej (tzw. SaaS). I to na dużą skalę. Globalną.
Zaczęliśmy tworzyć platformę. Trwało to około 24 miesięcy. Całość prac kosztowała mniej więcej 2 miliony zł, co częściowo finansowałem z bieżącej działalności firmy, a częściowo musiałem wesprzeć zaciągając kredyty bankowe.
Wiedziałem już wtedy, że do osiągnięcia sukcesu projektu konieczny będzie intensywny marketing, a to wymaga bardzo głębokich kieszeni. Tego nie byłem w stanie finansować z własnych środków, więc zacząłem rozglądać się za wsparciem inwestora.
Nie chcę opisywać tu wszystkich detali – powiem tylko, że doszło do bliskiego zainteresowania naszym projektem pewnego inwestora. Ustaliliśmy warunki współpracy i całość zmierzała w kierunku pozytywnego zakończenia procedury inwestycyjnej. Ale wszystko trwało bardzo długo, przeciągało się, a rachunki trzeba było płacić na bieżąco. A ponieważ od pewnego czasu, wraz z zespołem, skoncentrowaliśmy się na relacjach z inwestorem i wykonywaniem jego wskazówek w budowanej platformie, a nie na wykonywaniu zleceń komercyjnych, więc dla utrzymania płynności finansowej konieczne było zaciągnięcie kolejnego kredytu bankowego. Przecież za chwilę, wzmocnieni finansami od inwestora, będziemy podbijać światowe rynki.
Dostaliśmy bez większych problemów kredyt, więc odetchnąłem głęboko.
Ale gdy dwa miesiące później inwestor poinformował mnie, że zmieniła się jego strategia inwestycyjna i nie będzie kontynuował współpracy z naszą firmą – przed oczami zrobiło mi się ciemno.
W kolejnych miesiącach wydarzyło się to, co wydarzyć się w takiej sytuacji musiało. Nie było finansowania, nie było projektów, a było mnóstwo zobowiązań. Ponieważ nie byłem w stanie płacić wynagrodzeń, to w krótkim czasie rozpadł się zespół. Rozdzwoniły się telefony od wierzycieli, wkrótce potem pojawiły się pozwy sądowe, a chwilę później poznałem bliskie znaczenie słów: komornik, zajęcie egzekucyjne, egzekucja, a nawet licytacja.
Ale ja nie lubię patrzeć na to wszystko jako na porażkę – dla mnie były to doświadczenia, nauczki, które pokazały mi w jaki sposób nie postępować, czego nie robić w przyszłości, jakich decyzji się wystrzegać. Gdybym tego wszystkiego nie przeżył, to miałbym znacznie mniej doświadczeń, znacznie mniej wiedzy i umiejętności. Pewnie miałbym mniej zmarszczek i siwych włosów na głowie (i brodzie), ale “to wcale nie wiadomo, czy to dobrze, czy to źle”.
Bo sukcesy nas nie uczą. Sukcesy rozleniwiają i usypiają czujność. Dlatego w życiu każdego człowieka od czasu do czasu pojawiają się trudne chwile, żeby nas obudzić, otrzeźwić, dać nam kopa do dalszej wytężonej pracy.
Udało mi się podnieść, odbudowałem zespół i już tylko jako softwarehouse wspólnie tworzymy oprogramowanie dla naszych klientów. Przez kilka lat stawałem na nogi, starałem się odzyskać stabilność, a teraz stoję na czele zespołu i jestem dużo silniejszy niż kiedykolwiek wcześniej.
Wraz z tym zespołem stworzyliśmy projekt (partyfinder.pl), który ma globalny potencjał i właśnie rozpoczynamy jego sprzedaż na polskim rynku, by w niedługiej przyszłości udać się na rynki innych krajów. Rozmawiamy też z inwestorami – dziś, posiadając bagaż doświadczenia sprzed kilku lat, staram się robić to ostrożnie, będąc przygotowanym na różne scenariusze i ewentualności.
Przez ostatnie miesiące prowadziliśmy rozmowy z jednym z amerykańskich funduszy inwestycyjnych. Doszliśmy już bardzo daleko, byliśmy gotowi do podpisania umowy inwestycyjnej, gdy niemal w przededniu złożenia podpisów otrzymałem wiadomość mailową, że fundusz ten został postawiony w stan upadłości.
Po raz kolejny otrzymałem cios, na który ciężko się przygotować. Ale tym razem jego skutki nie były tak dotkliwe jak kilka lat wcześniej.
Tego wszystkiego uczy doświadczenie.
Dziecko też nie nauczy się, że garnek jest gorący, dopóki go nie dotknie i się nie oparzy. Nawet jeśli rodzic uprzedza. Dopiero swąd spalonej skóry i przeszywający ból powoduje, że dziecko zapamięta, że gorącego garnka się nie dotyka.
Kilka lat temu dotknąłem wyjątkowo gorącego garnka, więc obecnie dmucham nawet wtedy, gdy garnek jest zimny.
Dziś, kilka dni po ogłoszeniu upadłości funduszu ze stanów, okazało się, że zgromadzona wokół niego społeczność, zaczęła się kontaktować się ze spółkami w sytuacji podobnej do naszej. Skontaktowali się także z nami. Propozycja, jaką nam złożyli, otworzyła przed nami szereg nowych możliwości, z których część wygląda na znacznie ciekawsze niż te, które mieliśmy dotychczas.
Bo “to wcale nie wiadomo, czy to dobrze, czy to źle”. Nigdy.
Frederick P. Brooks Jr. powiedział kiedyś: “Dobry osąd pochodzi z doświadczenia, a doświadczenie pochodzi ze złego osądu”.
Sukces okupiony jest zwykle szeregiem złych wyborów, często idą za tym krew i łzy. Ale w efekcie pozostaje wiedza i umiejętności, których nam nikt nie zabierze.
Jestem właścicielem softwarehouse’u LEA24.
Od 2000 roku zajmuję się optymalizacją procesów w firmach, projektowaniem i tworzeniem dedykowanych rozwiązań informatycznych, doradztwem w zakresie oprogramowania i sprzętu, a także promocją w internecie.