Stanąłem na wagę i bardzo szybko z niej zszedłem. Wystraszyłem się, że ją zepsuję.
125 kg, przy moim metrze osiemdziesiąt, stanowiło “niezły” wynik.
Siedzący tryb pracy, brak ruchu, śmieciowa dieta, ale przede wszystkim ogromny stres zażerany słodyczami – wszystko to przyniosło efekt, w postaci sporej nadwagi i ujawniających się problemów zdrowotnych.
W firmie pojawiły się problemy, więc próbowałem sobie z nimi jakoś poradzić. Stres był coraz większy, a jedyne ukojenie przynosiły słodycze. Oczywiście, że efekt wzrostu poziomu cukru był chwilowy, ale był. Co więcej: musiałem “cisnąć” – projekty, spotkania, klienci – więc nie miałem czasu na ruch. Starałem się pracować więcej i ciężej, ale problemy zamiast znikać – piętrzyły się. Musiałem więc pracować jeszcze więcej, w jeszcze większym stresie. I tak dalej. Klasyczna spirala. W efekcie zaczęły pojawiać się problemy ze zdrowiem, snem i koncentracją.
Wiedziałem, że muszę to przerwać. Że droga, po której kroczę, jest drogą donikąd.
Postanowiłem coś z tym zrobić.
Szukałem różnych metod na wprowadzenie zmian do swojego życia. Wiedziałem, że zwyczajne powiedzenie sobie, że muszę zmienić to, co robię, nie wystarczy. Zacząłem rozglądać się dokoła i szukać rozwiązań. Polecony dietetyk mi nie pomógł, bo okazało się, że główny problem leży we mnie, a nie w samej diecie. W tym, że muszę być ukierunkowany na cel, że mój mózg musi być przekonany do zmiany. Nie wystarczy, że powiem sobie, że chcę coś zmienić, bo jeszcze muszę zacząć to robić. I w tym wytrwać. A to okazało się niełatwe.
Postanowiłem się doedukować. Zacząłem szukać szkoleń, kursów i darmowej wiedzy w sieci. Nie jest wielkim odkryciem, że aby zrzucić zbędne kilogramy należy ograniczyć ilość kalorii. Ale miałem problem, by wcielić tę teorię w życie. Wbrew pozorom, jak się okazało, moja dotychczasowa dieta nie była nadmiernie obfita w kalorie… nie licząc słodkich przekąsek, które podbijały bilans spożytych kalorii w zupełnie niekontrolowany sposób. Nigdy nie byłem fanem słodkich napojów, energetyków, ani chipsów, więc nie miałem problemu z tego typu pokusami. Ale przed zjedzeniem jednego głupiego Michałka mało co było w stanie mnie powstrzymać. A przecież jeden jest taki samotny.
Podczas poszukiwań natrafiłem na różne aplikacje służące do liczenia kalorii. Zainstalowałem jedną z nich i postanowiłem bardzo restrykcyjnie liczyć ilość kalorii, które spożywam. Dodatkowo starać się dbać o to, by nie przekraczać wskazywanych przez aplikację limitów, oraz by sugerowane przez nią proporcje makroskładników – białka, węglowodanów i tłuszczu – także były na właściwym poziomie.
Zacząłem sam przygotowywać sobie posiłki, ważąc wszystkie składniki i wpisując je do aplikacji. Na koniec dnia z dumą patrzyłem, jak suma wszystkich kalorii zjedzonych przez ostatnie godziny mieści się w założonym limicie. Jak udało mi się nie ulec pokusom. Jadłem 5 zbilansowanych posiłków, rozłożonych od rana do wieczora, o konkretnych godzinach.
Aplikacja wielokrotnie uchroniła mnie przed przysłowiowym Michałkiem. Zanim włożyłem go do ust – wpisałem jego parametry do aplikacji. Natychmiast wiedziałem, że będzie to mój ostatni dzisiejszy posiłek albo przekroczę założone limity. Odkładałem go więc grzecznie na swoje miejsce.
Dołożyłem do tego aktywność fizyczną. Zacząłem odwiedzać dwa razy w tygodniu siłownię, gdzie włączyłem trening kardio, dodatkowo zacząłem jeździć na rowerze. Wszystko po to, by zwiększyć skuteczność mojego postanowienia, ale także by poprawić parametry zdrowotne.
Zaobserwowałem, że moja waga faktycznie spadła. Udało mi się zgubić 15kg, więc byłem bardzo zadowolony z siebie i osiągniętych rezultatów. Wprawdzie do ideału było jeszcze daleko, ale perspektywa była jasna a przyszłość świetlana – wystarczyło tylko wytrwać.
Ale po kilku kolejnych tygodniach waga mojego ciała przestała spadać. Zatrzymała się w miejscu i nie miało to nic wspólnego z przyrostem masy mięśniowej wynikającej z wizyt na siłowni. Ponadto, ponieważ rutyna ważenia i mierzenia produktów wykształciła we mnie umiejętność oceny kaloryczności posiłku bez konieczności jego szczegółowego pomiaru, postanowiłem odłożyć aplikację na bok. Krótko potem waga mojego ciała zaczęła znów powoli rosnąć.
Byłem załamany.
Przez przypadek trafiłem na youtube’owy kanał braci Rodzeń. Chłopacy opowiadają na nim o diecie ketogenicznej, jej stosowaniu i efektach. Postanowiłem spróbować pójść w tę stronę, pomimo tego, że stanowiło to zburzenie mojej dotyczasowej wiedzy dotyczącej żywienia, tzn. zbilansowanej diety, 5 posiłków dziennie, liczenia kalorii, unikania tłustych potraw, itp. Dla bezpieczeństwa, przed rozpoczęciem tej diety, postanowiłem poddać się szczegółowym badaniom, żeby znać swój punkt startu.
Tak, jak przy poprzednich dietach, najbardziej obawiałem się przysłowiowych Michałków, bo z odsunięciem pieczywa, makaronu, ryżu, kaszy i innych węglowodanów – problemów nie przewidywałem.
Zacząłem być keto.
Moje posiłki to głównie duża ilość warzyw, jajka, sery i mięso. Plus nasiona i orzechy. Zgodnie z założeniami tej diety nie stronię od tłuszczu, w szczególności w postaci oliwy z oliwek. Często też osoby, które słyszą hasło “keto”, wzdrygają się na myśl o dużej ilość spożywanego mięsa. Ja mięsa w diecie nie unikam, ale zdarza się, że w swoich posiłkach nie jem go wcale.
Dodatkowo, zgodnie z sugestią teorii braci Rodzeń, włączyłem sobie tzw. post przerywany (intermittent fasting). To zasada, która mówi, żeby posiłki spożywać w tzw. okienkach żywieniowych. Moje okienko zaczyna się codziennie o godzinie 10ej, a kończy o 18ej. I tylko w tym czasie przyjmuję jakiekolwiek posiłki.
Okazało się bardzo szybko, że przejście na dietę keto niemal całkowicie wyłączyło mi łaknienie słodkiego. Żartuję sobie nawet, że gdyby za każdą sytuację, gdy odmówiłem zjedzenia czegoś słodkiego od czasu przejścia na keto, ubywało mi 100 gramów, to dziś cały ważyłbym maksymalnie 2kg. Mało tego, teraz, gdy czasem próbuję zjeść coś słodkiego, to stanowi to dla mnie nie lada wyzwanie. Przykładowy Michałek jest tak przeraźliwie słodki, że zjadam go na 3 razy. Więc po niego nie sięgam wcale.
Za chwilę mijają 2 lata odkąd zacząłem moją przygodę z dietą keto. Nie przerywam też ćwiczeń na siłowni. Dziś moja waga wskazuje około 90 kg, zmieniły się proporcje mojego ciała, a badania diagnostyczne, które co kilka miesięcy powtarzam, potwierdzają słuszność przyjętego kierunku.
Czuję się zdecydowanie lepiej niż w ostatnich latach, mam zdecydowanie więcej energii i lepszą koncentrację. Poprawiła mi się także zdolność radzenia sobie ze stresem i ogólna efektywność w pracy.
Podsumowując, moja droga do zdrowia i lepszego samopoczucia nie była łatwa, ale była niezwykle wartościowa. Przez te kilka lat zrozumiałem, że nie ma uniwersalnej recepty na zdrowie i dobre samopoczucie. To, co działa dla jednej osoby, może nie działać dla innej. Kluczem jest słuchanie własnego ciała i dostosowywanie się do jego potrzeb.
Przejście na dietę keto i regularne treningi na siłowni to nie tylko spadek wagi czy poprawa parametrów zdrowotnych. To przede wszystkim nauka samodyscypliny, zrozumienie wartości zdrowego odżywiania i aktywności fizycznej. Dowiedziałem się, jak ważne jest, aby nie szukać ścieżek na skróty, ale podjąć długoterminowe i zrównoważone zmiany w swoim życiu.
Moja transformacja to nie tylko zmiana wagi, ale przede wszystkim zmiana podejścia do życia, pracy i codziennych wyborów. Zdrowie stało się dla mnie priorytetem, a efekty tej zmiany są widoczne nie tylko na wadze, ale również w moim życiu zawodowym i osobistym. Znacznie lepiej radzę sobie ze stresem, jestem bardziej skoncentrowany i efektywny w pracy, a moje samopoczucie znacząco się poprawiło.
Dbaj o siebie, bo zdrowie to najcenniejsza rzecz, jaką posiadasz.
Jestem właścicielem softwarehouse’u LEA24.
Od 2000 roku zajmuję się optymalizacją procesów w firmach, projektowaniem i tworzeniem dedykowanych rozwiązań informatycznych, doradztwem w zakresie oprogramowania i sprzętu, a także promocją w internecie.