Kilka lat temu pewien mój znajomy postanowił wyjechać za granicę, by tam poszukać wymarzonej pracy w swoim zawodzie, zdobyć doświadczenie i zarobić pieniądze przez duże P. Kilka miesięcy wcześniej ukończył studia i był świeżo upieczonym architektem – z dużymi ambicjami, marzeniami, ale bez żadnego doświadczenia. Owszem, z początku zaczął w Polsce szukać miejsca pracy swoich marzeń, ale szybko okazało się, że ówczesny rynek pracy nie jest gotowy na jego aspiracje. Podjął więc decyzję wyjazdu – jako cel wybrał sobie Londyn (tak, wiem, nie ma takiego miasta – są tylko Lądek i Lądek Zdrój). Zabrał więc gotówkę, za którą zamierzał się w zamorskich krainach utrzymywać i postanowił, że zostanie architektem w Anglii. Wyruszył.
Będąc już w Londynie udało mu się znaleźć miejsce, w którym mógł spokojnie mieszkać wraz z dziesiątką innych Polaków. Zamierzał spędzić w nim kilka najbliższych dni, aż do czasu znalezienia wymarzonej pracy.
Od pierwszego dnia zabrał się ochoczo do działania, przygotował sobie swoje CV, wydrukował je w dziesiątkach kopii i zaczął roznosić do firm w całym mieście. Wciąż miał przy sobie telefon i bacznie obserwował jego zachowanie, żeby nie przeoczyć chwili, gdy za chwilę się rozdzwoni. Ale telefon milczał. Pierwszego dnia, drugiego, piątego. Nasz bohater odwiedzał kolejne firmy, zostawiał w nich informacje o swojej gotowości do pracy, ale pracodawcy wydawali się niewrażliwi na jego talent i umiejętności.
Mijał czas, kolejne dni nie przynosiły oczekiwanego rezultatu. Najgorsze, że z każdym dniem ubywało pieniędzy i powoli zaczęło pojawiać się widmo poważnego problemu. Znajomi, z którymi mieszkał namawiali go, żeby znalazł sobie jakąś pracę “na zmywaku”, na przetrwanie – w ten sposób będzie w stanie znacznie dłużej funkcjonować, bez ryzyka nadchodzącego kryzysu. On natomiast twierdził, że w ten sposób straci motywację do szukania, będzie zmęczony, a przede wszystkim nie będzie w stanie elastycznie umawiać się na rozmowy ani roznosić kolejnych ofert. Trwał przy swoim.
W końcu kryzys zaczął zaglądać mu w oczy, a ostatnie funty w kieszeni uzmysłowiły mu, że sprawa jest poważna. Ale nie zmienił decyzji. Wsparcie rodziny z Polski nie było w stanie zagwarantować mu przetrwania. Zaczął dzielić racje żywieniowe na dwa, znajomi, z którymi mieszkał, pomagali jak tylko mogli, a on nadal chodził i roznosił oferty.
Ostatecznie, po kilku miesiącach, zadzwonił telefon i głos w słuchawce zaproponował spotkanie. Kilka dni później nasz bohater podpisał umowę o pracę w biurze projektowym jako młodszy architekt. Spełniło się jego marzenie, a jego kariera odtąd nabrała rozpędu. Jego upór i determinacja została nagrodzona i wreszcie mógł powiedzieć “a nie mówiłem?”.
Znam jednak kilku innych, których sytuacja zmusiła albo do powrotu do kraju, ponieważ ich telefon nigdy nie zadzwonił. Inni zostali złamani przez los i musieli wbrew sobie podjąć pracę znacznie poniżej swoich kwalifikacji.
Ale ich historie są znacznie mniej spektakularne i mniej medialne. Znacznie ciekawsze są te, które kończą się happy endem, gdzie, jak w Disney’owskich produkcjach, na końcu jest “i żyli długo i szczęśliwie”. Te opowieści motywują innych do pójścia śladem tych, którym się udało. Bo skoro im się udało, to przecież mi też się uda.
Podobnie jest z historiami sukcesu firm, w szczególności startupów, których spektakularne sukcesy obiegają świat i rozpalają wyobraźnię przedsiębiorców na całym świecie. Wielu młodych, zapłodnionych sukcesami takich marek, jak Spotify, Netflix, AirBnB, czy nawet naszych rodzimych Allegro i inPost, decydują się spróbować swoich sił i powtórzyć ich wyjątkowe wyniki. O tych, którym się udało, dowiadujemy się z telewizji, z pierwszych stron gazet i z internetu. Losy tych, którym się nie powiedzie, zwykle nie są nikomu znane i kończą na cmentarzu historii.
Według statystyk tylko 10% startupów odnosi sukces – oznacza to, że 9 na 10 startupów upada. Badania wskazują, że około 21% startupów kończy się niepowodzeniem w pierwszym roku, 30% w drugim, 50% w piątym i aż 70% w dziesiątym. Mimo tak niekorzystnych rokowań twórcy startupów wierzą w swój sukces i wpatrzeni w tych, którym się udało, planują podbój światowych rynków.
Co jest przyczyną tak druzgocącej skali porażek młodych przedsiębiorstw? Badania wskazują kilka czynników, takich jak nie dostosowanie produktu do potrzeb rynku, brak finansowania, niewłaściwa kadra (w szczególności założycielska), problemy z ceną i rentownością produktu, a także problemy z marketingiem. Większość tych przyczyn jest w ogólności wynikiem tego, że startupy swoje istnienie zawdzięczają finansowaniu przez zewnętrzne podmioty: dotacje, granty lub fundusze inwestycyjne. Często otrzymują środki finansowe na stworzenie produktu już na etapie pomysłu. Wszystko, czym dysponują, to pomysł, prezentację, plan działania, oraz wyliczenia w Excelu. W sytuacji zderzenia z rzeczywistością – większość po prostu nie jest w stanie dowieźć zakładanego rezultatu.
Na młodych przedsiębiorców czyha szereg wyzwań i problemów związanych z prowadzeniem przedsiębiorstwa, kontaktami z urzędami, zarządzaniem zespołem, marketingiem, sprzedażą i wiele innych. Zdarza się, że budowa i rozwój produktu staje się tylko jednym z koniecznych obowiązków przedsiębiorcy. A przecież powinien być głównym i najważniejszym.
Jednym z rozwiązań na pokonanie niesprzyjających statystyk jest bootstrapping. Jest to praktyka polegająca na tym, że firma finansuje realizację projektu lub działalności gospodarczej z własnych środków lub generowanych przychodów. To podejście pozwala na utrzymanie pełnej kontroli nad projektem, redukując jednocześnie zależność od zewnętrznych źródeł finansowania.
Ograniczone zasoby finansowe oznaczają, że przedsiębiorca musi dokładnie przemyśleć każdą decyzję inwestycyjną, co często prowadzi do kreatywnego rozwiązywania problemów i innowacyjnego myślenia. W tym kontekście, elastyczność i zdolność dostosowywania się do zmieniających się warunków rynkowych są kluczowymi umiejętnościami, które pomagają utrzymać stabilność finansową i konkurencyjność firmy. Czasem konieczne jest dokonanie drobnych modyfikacji w podejściu do realizowanego projektu, a czasem jego głęboka zmiana – o istocie pivotowania pisałem w artykule “Gdy na zakręcie piszczą opony”.
Co więcej – następuje znacznie większa presja na zderzenie produktu lub usługi z rynkiem i znacznie szybszą ich monetyzację. Jeśli w wyniku takiego zderzenia okazuje się, że produkt lub usługa nie daje oczekiwanych rezultatów – wtedy od razu można podejmować działania mające na celu zmianę pierwotnych założeń.
Jednocześnie, bootstrapping uczy pokory i cierpliwości. Sukces w biznesie rzadko przychodzi szybko, a budowanie firmy od podstaw wymaga czasu i zaangażowania. Długofalowe myślenie i strategiczne planowanie stają się nieodłącznymi elementami procesu decyzyjnego, co z kolei przekłada się na bardziej zrównoważony i stabilny rozwój firmy.
Faktem jest też, że bootstraping pozwala przedsiębiorcy na większą swobodę w podejmowaniu strategicznych decyzji dotyczących kształtu produktu lub usługi. Często podpisana z inwestorem umowa w znacznym stopniu wiąże przedsiębiorcy ręce w kwestii swobodnego modelowania produktu, gdy okazuje się, że pierwotne założenia wymagają korekty. Przedsiębiorca, który nie posiada inwestora, nie ma w tym zakresie żadnych ograniczeń.
Dlatego kluczem do sukcesu w biznesie jest przede wszystkim głębokie zrozumienie rynku i potrzeb klienta, a także elastyczność i zdolność do szybkiego dostosowywania się do zmieniających się okoliczności. Oczywiście, każda droga do sukcesu jest inna i nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi, która pasuje do każdego przedsiębiorcy czy firmy. Wspomniany na początku artykułu architekt z sukcesem odnalazł swoje miejsce na zagranicznym rynku dzięki determinacji i wierze w siebie, podobnie jak wielu startupowców, którym udało się osiągnąć sukces mimo początkowych trudności.
Jednak tak jak w przypadku młodego architekta, który przekonał się, że sukces wymaga cierpliwości i uporu, także przedsiębiorcy muszą być przygotowani na to, że droga do realizacji marzeń nie zawsze jest prosta. Bootstrapping jest jednym z narzędzi, które może pomóc w pokonaniu wielu wyzwań, ale nie jest panaceum na wszystkie bolączki biznesu. Co jest najważniejsze, to zdolność do uczenia się na własnych błędach, nieustanne doskonalenie swojego produktu i usług oraz budowanie trwałych relacji z klientami.
Podsumowując, niezależnie od wybranej ścieżki rozwoju, kluczem do sukcesu w biznesie jest połączenie pasji, wiedzy, determinacji i zdolności do adaptacji. Historie tych, którzy osiągnęli sukces, mogą być inspirujące, ale ważne jest, aby pamiętać o tych, którym się nie powiodło, i starać się czerpać wnioski zarówno z ich sukcesów, jak i porażek. Tylko wtedy można naprawdę zrozumieć, jakie wyzwania stoją przed przedsiębiorcą i jak je pokonać, by stać się liderem w swojej branży.
Jestem właścicielem softwarehouse’u LEA24.
Od 2000 roku zajmuję się optymalizacją procesów w firmach, projektowaniem i tworzeniem dedykowanych rozwiązań informatycznych, doradztwem w zakresie oprogramowania i sprzętu, a także promocją w internecie.